Restytucja to przywrócenie dawnego, pierwotnego stanu rzeczy, odtworzenie, odnowa czegoś na podstawie zachowanych reliktów. Taki jest sens owego terminu według polskiego słownictwa, który idealnie współbrzmi z aktualną sytuacją Żurawianki. Znaleźliśmy się w zupełnie identycznej sytuacji jak przed dwudziestoma laty, kiedy to spadliśmy na samo dno, co dzisiaj również nam grozi. Jak bumerang powróciły czasy naszej miernoty i niesamowitej obojętności ze strony niemal całego społeczeństwa. Warto już teraz przypomnieć jak szybko i skutecznie potrafiliśmy się odbić od zupełnego dna. Dzisiaj jeszcze nie jesteśmy na samym dnie, ale widoków na poprawę praktycznie nie widać. Nie widać jej w każdym aspekcie sportowego życia klubu, społeczeństwa wsi i lokalnych władzach, a przecież tak nie musi być i tak nie może być! Trzeba robić wszystko i przez wszystkich, aby tak nie było! Nie tak odległe wzory jako relikty są do naśladowania i tu przywołam lata 1995-98, kiedy to Żurawianka szybko wstawała z kolan, a zewsząd napływały słowa uznania i zachwytu.
Jak to było przed 20 laty?
W sezonie 1993/4 występowaliśmy w klasie wojewódzkiej (W) wraz z drużynami: Czarni Pawłosiów (awans do IV ligi), Budowlani Szówsko, Pogoń Lubaczów, Huragan Gniewczyna, Czuwaj II Przemyśl, Motor Przemyśl, Sokół Sieniawa, Wisłok Świętoniowa, Bizon Medyka, Piast Tuczempy, Zdrój Horyniec, Granica Stubno, JKS II Jarosław, Unia Łukawiec i Gacovią Gać. Wraz z Gacovią, Unią Łukawiec, JKS II i Granicą Stubno spadliśmy do najniższej klasy rozgrywkowej, a był to poziom porównywalny do obecnej V ligi. Spadek ten był ściśle powiązany z reorganizacją rozgrywek, kiedy to powołano w województwie przemyskim jeszcze V i VI ligę. Niżej była już tylko A klasa, w której Żurawianka się znalazła. Tak więc byliśmy w najniższej klasie rozgrywkowej, z której nie mogliśmy spaść i nie spadliśmy, choć zajęliśmy ostatnie miejsce mając jedynie 8 punktów i stosunek bramek 31 : 80, a przecież nie mieliśmy wielkich przeciwników. Przeciwnicy to: Granica Stubno (awans do VI ligi), Biało-Czerwoni Kaszyce, Wiar Krówniki, Cresovia Kalników, Wiar Huwniki, Sanoczanka Święte, Grom Wyszatyce, Korona Trójczyce, LKS Skołoszów, Tęcza Kosienice, LKS Duńkowice. Ostatnie miejsce w najniższej klasie rozgrywkowej, to dowód zupełnego dna. Drużyny młodzieżowe również przędły bardzo kiepsko. Wtedy czekano na cud, którym okazało się kilka ze sobą związanych okoliczności. Po pierwsze, objęcie steru klubu przez młodych, zaledwie 30-40 letnich wówczas Rafała Korczyńskiego, Stanisława Gawłowskiego, Bogusława Juszczyka, Aleksandra Królikowskiego czy Tadeusza Seryłę, wspomaganych przez Mariana Horodeckiego, Mariana Wardęgę i innych społeczników. Po drugie, stopniowy powrót do drużyny: braci Dmitrzyków, Pawła Pstrąga, Andrzeja Domańskiego, Grzegorza Kielara, Ryszarda Szczęsnego wspomaganych przez Rafała Korczyńskiego, Tomasza Osikowicza i Krzysztofa Kucharskiego a także młodzieży w osobach braci Bąków i Gawłowskich, Jarosława Juszczyka czy Marcina Wardęgi. Po trzecie, objęcie pracy trenerskiej przez Józefa Krucana i później Krzysztofa Sugiera, którzy mieli pokaźny wpływ na przyszłe sukcesy.
Jak jest obecnie?
Nie jesteśmy w najniższej klasie rozgrywkowej i nie jesteśmy na ostatnim miejscu w tabeli, ale też nie mamy stabilnej kadry, nie mamy żadnych sukcesów zarówno wśród seniorów jak i drużyn młodzieżowych. Wszystkie drużyny na koniec rundy jesiennej zanotowały wyniki znacznie poniżej oczekiwań i możliwości. Seniorzy mają jedynie 2 punkty przewagi nad ścisłą strefą spadkową, a przecież na własnym boisku nie wygraliśmy żadnego meczu z drużynami, z którymi wiosną przyjdzie nam walczyć o utrzymanie. Jest to sytuacja naprawdę trudna, choć jeszcze nie tragiczna. Widzimy zatem, że obecna sytuacja jest lustrzanym odbiciem tamtego okresu sprzed 20 lat, bo niedużo nam brakuje do tamtej katastrofy i dlatego już trzeba bić na alarm, już trzeba szukać logicznego wyjścia z podbramkowej sytuacji. 20 lat temu znaleziono wyjście, które w przeciągu paru lat nie tylko postawiło Żurawiankę na nogi, ale zrównano nas z najlepszymi w województwie. Tak jak wówczas, tak teraz młodzi powinni wziąć klub w swoje ręce, a przecież nie brakuje w Żurawicy młodego pokolenia związanego z klubem. Nie brakuje ludzi doświadczonych, a brak jest jedynie iskry, która rozpali do działania. Tą iskrą mogą być zawodnicy, którzy z różnych względów odeszli od klubu. Mam tu na myśli m. in. Łukasza Bąka, Krzysztofa Banasia, Grzegorza Beera, Dominika i Kamila Kucharskiego, Adriana i Roberta Wardęgi, Andrzeja Horodeckiego, Grzegorza Sękowskiego, Patryka Partyki, Kamila Majchrowskiego, Macieja Posackiego, Patryka Walaszka, a także na powroty: Adama Szczęsnego, Mateusza Seryły, Krzysztofa Gawłowskiego. Liczę też na zupełne wyzdrowienie i włączenie się Pawła Gałuszki, Bogusława Grada, Daniela Krzyka i Jakuba Stelmacha a także na młodziutkich: Konrada Majchera, Kamila Maksyma i Karola Dmitrzyka. Nie ustaję przekonywać kolejnych wątpiących: Grzegorza Kowala, Pawła Kozaka i innych. Jest w czym wybierać, co przy obecnej kadrze niektórym zaszumieć może w głowach. Jestem realistą, ale wzorując się na wspomniane wyżej lata, jest to szerokie spektrum, które powinno wyzwolić społeczną inicjatywę. Nie tylko młodzież, ale przede wszystkim ona posiada wielką ukrytą energię. Proszę sobie wyobrazić, gdy na kilku kolejnych treningach będzie około 30 zawodników, jaki odzew, jakie zainteresowanie w środowisku i społeczeństwie wsi wywoła to zjawisko? Nie wierzę, aby pozostało ono bez echa. Będzie to dowodem, że coś w klubie się dzieje, że warto przyłączyć się do pracy. Słowem, będzie to iskra zapalna do powszechnej działalności dla klubu. Inna sprawa, to włączenie się do pracy dla klubu ludzi, którzy jeszcze nie tak dawno byli filarem tego klubu. Mam tu na myśli: Bogusława Juszczyka, Tadeusza Seryłę, Aleksandra Królikowskiego, Rafała Korczyńskiego, Mariana Horodeckiego, Marcina Dmitrzyka, Roberta Dmitrzyka, Jarosława i Stanisława Gawłowskiego czy Grzegorza Rabkę. Nie oglądajmy się na nikogo, odrzućmy w niepamięć wszelkie osobiste urazy i pretensje. Sprawa klubu musi stanąć wyżej od osobistych racji i indywidualnych ambicji. Stare przysłowie nie bez racji powiada, że zawsze warto przywdziać wór pokutny i udać się do Kanossy, aby osiągnąć wiele. Warto czasem się upokorzyć, aby coś zyskać!
PS.
25 stycznia 1077 roku cesarz niemiecki Henryk IV stanął pod murami toskańskiej twierdzy Canossa. Chcąc okazać skruchę czekał klęcząc na śniegu, w worku pokutnym i boso. Dopiero po trzech dniach papież Grzegorz VII spotkał się z nim i uchylił wcześniej nałożoną ekskomunikę. Okazało się to dla papieża zgubne, ponieważ po siedmiu latach cesarz zajął Rzym, a na miejscu Grzegorza VII osadził antypapieża Klemensa III. Zarazem Kanossa na stałe zmieniła relacje pomiędzy cesarzami rzymskimi i papieżami a także doprowadziła do rozkładu obowiązujących od przeszło trzystu lat rytuałów władzy i ceremonialnych form spotkań pomiędzy przedstawicielami władzy duchownej i świeckiej. W ogólnym sensie, powiedzenie pójść do Kanossy oznacza, że warto się czasem upokorzyć, by coś zyskać.