TĘCZA KOSIENICE - ŻURAWIANKA
2 : 3 (1 : 2)
Bramki:
1 : 0 – M. Figiela 5’,
1 : 1 – Kohut 17’,
1 : 2 – Biały 42’,
1 : 3 – Kohut 47’,
2 : 3 – Paweł Baran (k) 72’.
Tęcza: M. Klimko – N. Bobko, Jaremczuk, Lizun, M. Figiela (77’ Makulski) – Majchrowski, Paweł Baran, A. Bobko, P. Klimko - Patryk Baran (ż)(58’ Kocaj), G. Piejko (ż).
Żurawianka: M. Pstrąg – Zabłocki, K. Banaś (25’ Górniak), G. Beer, Szymański – K. Kucharski, Kohut, Kamler (ż)( 75’ A. Beer), Mazur - Biały, K. Bajwoluk (ż).
Sędziował: Paweł Rabka (Przemyśl).
Widzów: 200.
Wyniki pozostałych meczy: Orzeł Torki - Bizon Medyka 6 : 0, GKS Orły - Korona Olszany 2 : 0, Artmax Pikulice - Fenix Leszno 0 : 2, Wiar Krówniki – Fort Jaksmanice 2 : 3, Pogórze Dubiecko - LKS Nakło 6 : 2, Korona Trójczyce - Gwiazda Maćkowice 0 : 3, Wiar Huwniki – LKS Batycze 1 : 1.
Jak dobrze pamiętam, derby Gminy Żurawica pomiędzy Tęczą Kosienice a Żurawianką były zawsze zacięte i ostre, a nawet brutalne. Nie było lepiej również dzisiaj, w czym głównie specjalizowali się gospodarze. Ich zawziętość i twardość skutkowała częstymi upadkami i interwencjami służb medycznych w całym meczu. W twardej, a nawet brutalnej walce specjalizowali się głównie Grzegorz Piejko i Patryk Baran. Dwukrotnie pomocy medycznej potrzebował Krzysztof Banaś, by ostatecznie w wyniku poważnej kontuzji opuścić boisko w 25’ minucie gry. Dwukrotnie też korzystał z pomocy Bajwoluk, ale kulejąc dotrwał do końca meczu. Podobnie było z Kamilem Mazurem, który kulejąc z trudem poruszał się po boisku, co przy braku Gawłowskiego, funkcjonalność obrony gości stała pod znakiem zapytania. Charakterystycznym znakiem całego meczu była postawa, też nie zupełnie zdrowego Marcina Dmitrzyka, stojącego przy linii bocznej i dyrygującego poczynaniami swoich młodszych kolegów, bo przecież brak było również chorego trenera! Dziwiłem się postawie sędziego, który kartkami nie próbował utemperować krewkich miejscowych kopaczy! Podobny scenariusz meczy w Kozienicach przypomniał mi się osobiście, gdy w dniu 17.10.1973 r. w wyniku brutalnej interwencji jednego z napastników Tęczy doznałem poważnej kontuzji łękotki, która powtórzyła mi się wczesną wiosną 1974 r. w Dynowie i zmuszony zostałem zaprzestać gry.
Co do meczu. Żurawianka wygrała zasłużenie, ale na wstępie trzeba przyznać, że nie grała dobrze, choć walecznie. Zmarnowała wiele sytuacji strzeleckich, głównie w drugiej połowie meczu. Mecz rozpoczął się dla Żurawianki bardzo niekorzystnie, bo już w 5’ minucie w zamieszaniu podbramkowym straciliśmy bramkę po strzale młodziutkiego obrońcy Macieja Figieli. W 7’ minucie Szymański prostopadłym podaniem wypuścił Bajwoluka, który w sytuacji sam na sam trafił w bramkarza. W 17’ minucie stała się rzecz rzadko spotykana, za co należy pochwalić sędziego, który stanowczo zareagował na wulgarny okrzyk bramkarza gospodarzy i podyktował rzut wolny pośredni z około 10 metrów od linii bramkowej. Piłkę krótko trącił Kucharski, a Kohut sprytnym strzałem trafił do siatki, pomimo licznego muru i wyrównał stan meczu. W 20’ minucie Kamler wyszedł sam na sam z bramkarzem Klimko i strzelił obok słupka. Później dobre sytuacje nie wykorzystali jeszcze Biały, Kohut i ponownie Kamler. W 42’ minucie odnotowałem ładną akcję Kucharskiego do Białego, a ten strzelił celnie na 2 : 1. Druga połowa zaczęła się identycznie jak pierwsza, w 46’ minucie Pawła Klimki z 25’ metrów silny i groźny strzał na bramkę Żurawianki, ale Pstrąg efektywnie i efektownie zapobiegł utracie gola. W minutę po tym, Kohut strzelił na 3 : 1 i wydawało się, że kolejne bramki to tylko kwestia czasu. Niestety, okazji było sporo, ale skuteczność żadna. Raz po raz pod bramką gospodarzy prosiło się aby strzelić do siatki, ale niestety nic nie wchodziło. Bajwoluk, Kamler, Kucharski, Kohut raz po raz marnowali okazje, aż do chwili, gdy z niczego sami sobie sprezentowaliśmy karnego w 72’ minucie, którego skutecznym wykonawcą był Paweł Baran. Strzelony kontaktowy gol rozochocił miejscowych do energetycznego ruszenia i do końca meczu pod naszą bramką praktycznie była obrona Częstochowy. Całe szczęście, że dowieźliśmy do końca korzystny wynik, bo moglibyśmy na własne życzenie nie tylko zremisować, ale nawet przegrać to spotkanie. Mogło się potwierdzić stare piłkarskie przysłowie: „Kto nie wykorzystuje własnych sytuacji, ten przegrywa!” Kończąc, powiem tak od siebie, walczyliśmy ambitnie i ofiarnie, a zaprezentowaliśmy się skutecznością marnie!