- autor: Typer1928, 2019-07-07 13:39
-
Rok wielkiego entuzjazmu!
Rok 1960 był w rozgrywkach klasy A i klas niższych rokiem przełomowym, w którym wiosną rozegrano aż dwie rundy: Sezon rozpoczął się w dniu 20.03.1960 r. i zakończył w dniu 14.08.1960 r. Kolejny sezon 1961/62 rozpoczął się w dniu 04.09.1960 r. i trwał do dnia 01.07.1961 r. Rok później podobnie postąpiono w III lidze, a dwa lata później podobnie postąpiono w I i II lidze. Dla przykładu, w I i II lidze ligi podzielono na dwie grupy i wiosną rozegrano dwie kolejki. Następnie rozgrywano mecz i rewanż o kolejne miejsca wspólnej tabeli. Dla Żurawianki jako beniaminka uzyskanego awans w tragicznych i niespodziewanych okolicznościach było przyjęte z wielkim entuzjazmem. Wszędzie się o tym mówiło, a zwłaszcza w szkole dyskusji nie było końca. Będąc w szóstej krasie pamiętam jak chłopcy zamieniali się na ulubionych piłkarzy Żurawianki. Ja specjalizowałem się w szkole na bramkarza uważałem siebie za Mazura nie tylko z racji takiego samego imienia. Inni byli Skwarkami, Fiołkami, Rokitowskimi czy Podolakami lub Wojtaszkami. Nikt ni odważył się przyrównać do Ludwika Wardęgi, który od dawna nazywany był żurawickim Cieślikiem – od słynnego wówczas gracza Ruchu Chorzów Gerarda Cieślika, strzelcy dwóch bramek Lwowi Jaszynowi z ZSRR!
Od połowy listopada 1959 roku aż do inauguracji rozgrywek A klasy w dniu 20.03.1960 roku temat piłkarzy był na pierwszym miejscu, a przecież w klubie dobrze sprawowała się sekcja kobiecej i męskiej siatkówki, druga drużyna wygrała C klasę przed LZS Stubno i LZS Dynów, następnie przygotowywała się do eliminacji o wejście do B klasy z LZS Święte i LZS Bobrówka. Doskonale pamiętam tę mroźną ale bezśnieżną niedzielę, gdy na stadion szła rzesza miłośników na inauguracyjny mecz z LZS Przybyszówka. Zawodnicy Żurawianki szli całą grupę drogą spod ówczesnego kina „Świteź” a goście przyjechali jakimś autobusem z demobilu, który zatrzymał się przy wąskiej kładce na wysokości obecnego mostu przy ulicy Sportowej. Trójka sędziów oczywiście rozbierała się w ówczesnym kiosku spożywczym. Drużyny na boisko wybiegły oddzielnie, a następnie z gracją na nie weszli sędziowie, których kwiatami powitał zarząd klubu z Franciszkiem Żyjewskim na czele. Kwiaty otrzymali też kapitanowie oby drużyn. Ceremonia ta odbyła się przy brawach licznie zgromadzonej publiczności. Wygraliśmy 4 : 0 (1 : 0). W kolejną niedzielę jedziemy wojskowym „Lublinem” z plandeką do Rozwadowa, a ja wśród nich wciśnięty i zmarznięty, ale uszczęśliwiony. Zabrał mnie – jak i później - daleki szwagier Jan Błachuta, a dla mnie było szczęściem jechać niemal ramię w ramię z moimi bożyszczami. Wiem, że wyjechaliśmy na mecz rano a wróciłem do domu koło północy szczęśliwy z dwóch powodów. Po pierwsze, że tak daleko jechałem samochodem, a po drugie – moja drużyna wygrała 3 : 2 (2 : 2). Później były wygrane w Żurawicy ze Stalą Łańcut 4 : 0, Spartą Leżajsk 3 : 0, LZS Przedmieście Dolnoleżajskie 2 : 1. Na wyjazdach: wygrana w Przemyślu z Polonią II Przemyśl 4 : 2 i remisy po 1 : 1 w Tarnobrzegu z Siarką oraz w Stalowej Woli ze Stalą II. Na wszystkich tych meczach byłem, a zwłaszcza wyjazdy mnie szczególnie ciesdzyły. Po tych meczach zostaliśmy liderem A klasy – mając 14 pkt. i 22 : 7 br. Wyprzedzaliśmy Stal Gorzyce 13 pkt. i 21 : 6 br. oraz Unię Sarzyna 12 pkt. i 34 : 7 br. Marzono wtedy o awansie do III ligi i euforii było sporo. Nie liczono się z finansowymi realiami klubu, myślano, że mierny dochód z organizacji zabaw na wolnym powietrzu zaspokoi rosnące potrzeby klubu, wynikłe również z zwiększających się apetytów samych zawodników. Szybko, bo już w następna niedzielę nadszedł dzień prawdy, gorzkiej prawdy, o czym napiszę w kolejnym wejściu.